Norman Price, urwis w bajce o strażaku Samie to łagodna wersja szwarccharakteru z filmów dla doroślejszej publiczności. Norman spędza czas głównie na płataniu psikusów, próbach uniknięcia za nie odpowiedzialności, a następnie (mimo wszystko) płaceniu w łagodnej formie za wyrządzone (pół)umyślnie krzywdy. Służy on całym sobą kształtowaniu wyidealizowanych postaw u realnych dzieci, co czyni go w jakimś sensie postacią szczególną. Norman jest wyjątkowy jeszcze pod jednym względem – ma mamę. Żaden inny bohater tej bajki nie może się poszczycić taką formą bliskości.
Matka Normana, można się domyślać, nie znajduje się tam przez przypadek. Ma do spełnienia ważną rolę – jest uzasadnieniem. Nie można zrozumieć (zdaje się mówić twórca) zachowania Normana, bez przyglądnięcia się pani Price – apodyktycznej egoistce ze skłonnością do wymądrzania. Norman jest owocem jej wysiłków wychowawczych. W tym świecie wariactwo rodzi wariactwo, złośliwość złośliwość, a dobro dobro. Norman jest odpowiedzią na pytanie „Skąd bierze się zło?”, choć należy pamiętać, że tak Normanowi jak i jego matce ciepłego serca ostatecznie nigdy nie brakuje.
Nie wszyscy są, aż tak wymagający. W innych tradycjach (judaizm?) zło bywa raczej osiągnięciem indywidualnym, a kontekst ma znaczenie niewielkie. Samo oderwanie od świata, zerwanie więzi z różnymi postaciami dobra skutkuje fatalnie. Źródłem zła stają się duma, upór i samowola jednego człowieka.
Z tym rozumieniem świata bardzo dobrze komponuje się syn marnotrawny – zwyrodnialec, który pomimo wszechogarniającej i doskonałej miłości ojca decyduje się na podążanie drogą zła. Za nim podąża cały zastęp niewdzięcznych dzieci oraz (od święta) niedoceniających rodziców.
Rozważać wyższość jednej koncepcji nad drugą, jest sprawą żmudną i ostatecznie raczej bez wielkiej wartości. Dość przyglądnąć się konsekwencjom patrzenia na świat przez pryzmat doskonałych ojców niedoskonałych dzieci. W świecie, w którym zło rodzi się i tkwi w jednostce dużo łatwiej rozgrzeszać się wszystkim innym. Sprawca jest samotny i bezwzględnie winny. Jego działania, które nie mają swego uzasadnienia w otoczeniu mogą być jednoznacznie ocenione z zewnątrz, a następnie obarczone stosownym zadośćuczynieniem. W łaskawości swojej społeczność może dokonać aktu wybaczenia, co jest spotkaniem winnego z niewinnym. Jest to więc czynność jednostronna, a sprawca obarczony łaską może się co najwyżej wykupić, ale nigdy, choćby częściowo usprawiedliwić z kontekstu. Brzemię doskonałej łaski, jest tym co go nie opuści, aż do zmiany paradygmatu.
Takie spojrzenie na świat zachęca do rozliczania i szukania winnych, a mniejszą wagę przykłada do porozumienia z bezpośrednim sprawcą. Sprzyja też pokusom chowania się za prawem w celu uniknięcia odpowiedzialności i odsunięcia od siebie winy.
W ten nurt bardzo dobrze wpisuje się zjawisko „wielokrotnego obarczania winą”, które nauczyciele, księża oraz i inni rozdający wychowawcze karty wykorzystują w celu zaprowadzenia porządku w procesie edukacji. Będąc nastoletnią nadzieją społeczeństwa wielokrotnie znajdowałem się w sytuacjach, w których przekonywano mnie o bezwzględnej odpowiedzialności za różne sfery mojego życia. Nie odrobiłeś zadania – wstydź się. Nie pomogłeś koledze – wstydź się. Zapomniałeś o modlitwie – wstydź się. Masz brak motywacji – wstydź się. Obecnie zaliczając się do grona rodziców trafiam czasem na drugą część tej samej gry: Twoje dziecko nie odrobiło zadania – wstydź się. Twoje dziecko zapomina o modlitwie – wstydź się. Twoje dziecko jest leniwe – wstydź się. Tania zagrywka pedagogiczna stosowana przez sprytnych, a bezsilnych pedagogów. „Dziel i rządź” jak mawiali Rzymianie. Co równie sprytni rodzice i uczniowie stosują tą metodę w stosunku do nauczycieli i tak bezproduktywne koło zwalania winy się zamyka.
Niewinność ojca marnotrawnego syna jest co najmniej podejrzana, albo też relacja jaka występuje między nim, a synami nie jest relacją wychowawczą. Niechże ci, których ta metafora inspiruje do działania odpowiedzą sobie sami…