Tagi
Teoria wychowania, oraz psychologia mówią o różnorodności ludzkich potrzeb, charakterów, sposobów reakcji na otaczającą rzeczywistość postulując w konsekwencji konieczność indywidualnego traktowania każdego człowieka w zakresie wychowania, czy psychoterapii. Z tak rozumianą wyjątkowością, spośród tysięcy polskich uczniów, zapoznać się może jednak nieprzeciętna garstka. Zwykle są to wyjątkowi odmieńcy (od amoralnych chuliganów po zdumiewających geniuszy), o których ktoś (indywidualnie) postanowił się zatroszczyć. Cała reszta samodzielnie mierzyć się musi z absurdami codzienności.
System edukacji, korzystając z nieświadomej pomocy rodziny, ignorując kwestie wychowawcze i koncentrując się na opowiadaniu o wiedzy zgromadzonej w encyklopediach powoduje mimowolne kształcenie niewolników systemu – ludzi, którzy marnują swój potencjał czekając na lepszą przyszłość i marząc o wolności. Ci ludzie, uwolnieni, kompletnie głupieją, bo spotykają świat, na który nikt ich nie przygotowywał i którego istnienia nawet nie podejrzewali.
Mechanizm tworzenia niewolników zdaje się być prosty i żeby go uruchomić, wystarczy tylko młodego człowieka, z pewną ilością tak zwanego oleju w głowie i rodziców wierzących w naszą rodzimą edukację. Potem już samo leci.
Podstawowym samodzielnym spostrzeżeniem młodych ludzi jest to, że nauczanie (w szkole) jest najprawdopodobniej bezużyteczne. Przesłanek do wniosku dostarcza obserwacja, że sprawnie funkcjonujący w społeczeństwie tata lub mama znakomicie radzą sobie bez wymienienia jednym tchem wszystkich kości dłoni, miejsc uprawy ryżu w Azji Środkowo-Wschodniej oraz pamiętania co powiedział Kmicic na stronie 153 trzeciej księgi potopu (jeśli cokolwiek powiedział, bo pytanie może być podchwytliwe). Kolejne obserwacje prowadzą do przekonania, że poradzi sobie w życiu nie ten co słucha poleceń (teoretycznie) mądrzejszych od siebie, ale ten co umie tak kombinować, aby w ostatecznym rozrachunku wyszło na jego. Wiedza naprawdę przydatna w szkole to ta, jak znaleźć prawidłową odpowiedź wśród czterech możliwych na teście, jaką metodą odpytywania posługuje się nauczyciel i jak wycisnąć ze streszczenia wiedzę konieczną do zaliczenia sprawdzianu.
Opuszczając codziennie szkolne mury młody człowiek bogaty w przekonanie o bezsensowności własnej uczciwej pracy szkolnej stacza bój z rodzicami, którzy mając blade pojęcie na temat funkcjonowania szkoły wierzą, iż potrafi ona czegoś o życiu nauczyć i co gorsza, że owa nauka ma cokolwiek wspólnego z wystawianymi ocenami. Nasz młodzieniec jest w kleszczach systemu. Albo zgodzi się na realizowanie wymagań szkoły, których sensowność podważa, albo musi walczyć z całym otaczającym go światem dorosłych co samo w sobie dość szybko okazuje się tragicznie głupie. Pojawia się bierne (bez zgody) posłuszeństwo wobec otoczenia oraz ucieczka w swój własny świat.
Ów „własny świat” jako miejsce rozwoju indywidualności, rządzi się specyficznymi prawami. Po pierwsze nie ma w nim zwykle miejsca dla dorosłych i towarzyszy mu aksjologiczna próżnia gotowa do dowolnego zagospodarowania. Po drugie jest to świat drugiego obiegu, który w codzienności społecznej znajduje się zawsze na uboczu. Klub szachowy po szkole, książki Davida Lodge’a, władanie królestwem komputerowym i co tam jeszcze się zdarzy. Dostajemy więc przestrzeń własną , obojętną dla społeczności , do dowolnego zagospodarowania. Ten świat jednak staje się jednak glebą dla rozwoju filozofii życiowej na lata następne. Filozofii w wielu pojedynczych przypadkach niezwykle podobnej do siebie.
Ta wspólna filozofia to rozległa koncentracja na swoich potrzebach, wedle własnego najlepszego rozeznania. Wszystko jest „moje”, bo to „mój” świat, a jako ostateczne uzasadnienie wystarczy najczęściej „bo ja tak chcę”. Zdarza się uczniowi zeznawać, dlaczego nie jest przygotowanym do zajęć i żadne wytłumaczenie nie jest wystarczające. Ale rzadko kto go pyta dlaczego chodzi na kółko szachowe i najczęściej w zupełności zadowoli się wypowiedziami w stylu: „bo to lubię”, „bo tam czuję się dobrze”, „bo tam są fajni ludzie”. „Mój” świat jest traktowany przez innych w kategoriach relaksu i podnosi się na niego rękę, tylko, gdy pojawiają się „prawdziwe” problemy – czyli problemy szkolne. Ich istnienie to sprawa mocno indywidualna, co stanowi znakomite zarzewie codziennych konfliktów rodzice – nasz młodzieniec. Wypowiedzcie przed inteligentnym nastolatkiem zdanie: „Rodzice chcą dobrze, ale zupełnie nie rozumieją o w tym wszystkim chodzi”, a usłyszycie gorliwe potakiwanie.
Interesujące, że ta filozofia „mojego” świata, zawsze odgrywa istotną rolę przy wyborze kierunku studiów. Jest pewną opcją, obok której pojawiają się rady otoczenia sugerujące by wybierać to co da konkretny zawód, albo to po czym łatwiej będzie znaleźć pracę. Same studia jawią się jako pierwszy etap wolności i (wreszcie) możliwości realizowania siebie. Problem w tym, że nasz uczeń, póki co żyje marzeniami o wolności, kształcąc się przykładnie na posłusznego niewolnika. To co zobaczy za progiem będzie czymś innym niż świat z marzeń.
Porządne bycie wolnym wymaga intelektualnego zaplecza, z czym jeszcze młodzieniec sobie jakoś poradzi. Wymaga jednak całego zestawu cech, co do o których młodzieniec zaledwie wyobrażał sobie, że je ma. Siła woli czy to w formie samokontroli, czy realizowania celów, zorganizowanie, pewność siebie, odwaga to cechy charakteru, które w poprzednim życiu potrzebne były sporadycznie, a ich brak był źródłem drobnych niedogodności życiowych. Zamiast tego jest strach, obawa, niepewność siebie oraz wymagania, którym niezwykle trudno będzie sprostać…
Powodzenia po maturze!