Gdyby zrobić quiz wśród mieszkańców Polski co jest o godzinie dziewiętnastej w „Jedynce” gotów jestem się założyć, iż trafność odpowiedzi była by większa, niż przy pytaniu o imię naszego premiera. Wielu dzieciom (a pewnie i rodzicom) trudno sobie wyobrazić proces układania się do spania bez »Dobranocki«. Fakt ten stanowi bez wątpienia pewien kapitał dla TVP, a jednocześnie zobowiązanie jakim jest dla telewizji z misją troska o małoletnie umysły. Myli się jednak ten kto myśli, że bajki na dobranoc to program niewinny, prowadzony przez bezstronnych pracowników z troską o dzieci. To co wyczyniało się w okolicy godziny 19 w TVP1 przez poprzednie półtora roku, kiedy to zacząłem się tym tematem interesować, przechodzi rodzicielskie pojęcie.
Początkowo problemem było samo rozpoczęcie Dobranocki. Odruchowe włączenie telewizora „punkt siódma” kończyło się aplikacją serii reklam, które może na rodzicach robiły słabe wrażenie, ale na samych dzieciach już nie. Lalki, jajka, czekoladki i soczki wlewały się nachalnie do mieszkania i nawet wyłączenie fonii dawało efekt niewielki. Kończyło się zwykle przełączeniem programu, co jednocześnie stwarzało ryzyko utraty części bajki. Ostatecznie jednak jakiś rozeźlony rodzic z właściwego urzędu zrobił porządek z tym zjawiskiem i na swoje miejsce wróciły nudne gospodynie domowe zachwalające cudowne płyny do ubikacji i żele do kafelek.
Żądni kasy panowie nie postanowili jednak złożyć broni. Rozpoczął się handel samymi bajkami. Nie od dziś wszak wiadomo, że to co dziecko zobaczy w telewizji to i chętniej kupi. Wartości wychowawcze i edukacyjne poleciały więc ostatecznie w kąt i z telewizji zniknęło to co przedstawiało wysoki poziom, a zadowolono się przeciętną bylejakością. Dokonano, tego zresztą w sposób brutalny, bo jak wytłumaczyć (dziecku) zmianę całkiem sensownej ramówki z poniedziałku i wtorku po zaledwie trzech tygodniach emisji. Środkiem tygodnia zresztą TVP żongluje dość swobodnie mając oczekiwanie dzieci do stałości i ich dobro dokładnie tam gdzie i całą swoją misję.
Stały jest natomiast weekend, bo i tam są pewnie największe pieniądze. To co się dzieje w piątek i sobotę rodzi dziką agresję nie tylko w dzieciach, ale z pewnością i w co uważniejszych rodzicach. Pozycje te nie zmieniają się chyba od lat. Piątek to głupie, beznadziejnie wykonane, bezsensownie brutalne i bardzo często nie mające nic do przekazania Smerfy*. Następny dzień natomiast powinno się reklamować jako Sadystyczną Sobotę. Przedpotopowy zestaw trzech bajek Disneya to unikalna kombinacja przemocy i debilizmu. Dość powiedzieć, że ostatniej soboty w przeciągu dwudziestu minut zafundowano dzieciom grę na kocie poprzez naciąganie mu ogona, przywiązywanie kota (kolejnego) za ogon do krzesła, morzenie głodem za karę, plucie po twarzy, duszenie i celny rzut ziemniakiem w ptaka zakończony wyraźnie ukazaną radością myszki Miki. Sam do końca życia nie zapomnę sceny sprzed kilku miesięcy jak wspomniany Miki obcina nożyczkami kolana swojej ukochanej w rytm wesołej muzyki. Po sobotnim seansie przestaje mnie dziwić dlaczego dorośli ludzie uważają „Piłę” za dobry film. Przypomina im dzieciństwo.
Nadzieje są dwie. Może właściwy urzędnik-rodzic oglądnie wreszcie sobotnią bajkę i zrobi porządek z treścią, jak poprzednio z reklamami. Druga natomiast jest taka, iż wracający w sobotni wieczór szef dziecięcej ramówki trafi na grupkę małolatów, które przetestują na nim świeżo zdobytą wiedzę. Ciekawe jak by zaśpiewał ciągnięty bezlitośnie za ogon…
*Nie to nie są TE Smerfy z Twojego dzieciństwa. To są nowe, „lepsze” Smerfy.