sol

Opolski Kabareton 2007, którego nie miałem nieprzyjemności oglądać zebrał wśród internautów opinie jednoznaczne. Nawet panu Wolskiemu, który wstydzi się do tego przyznać, będzie się on pewnie kojarzył głównie ze słowem „żenada”. Nic więc dziwnego, że był to główny temat dzisiejszego rodzinnego (i pysznego) obiadu*. „Lizanie tyłka władzy”, „Rosiewicz to kompromitacja sama w sobie” i „powrót PRL” to wszystko niezaprzeczalna prawda. Jedna rzecz mi jednak spokoju nie daje.

Przyczyną, dla której nie pojawiły się na scenie najlepsze, w opinii wielu, polskie kabarety mamy upatrywać w wymaganiach dyrekcji Kabaretonu, która to zażyczyła sobie, aby nie śmiać się ze Słońca Tatr i jego jedynie słusznej partii. Na to owe najlepsze polskie kabarety zbiorowo się obraziły, bo kto to widział, żeby w demokratycznym kraju dopuszczać się cenzury. By całą sprawę uczynić jeszcze straszniejszą, pierwsza dama polskiego kabaretu Olga Lipińska uzmysławia nam, że obecna cenzura jest jeszcze gorsza niż ta z PRL, bo jest to autocenzura podszyta strachem. Marcin Wolski (ojciec dyrektor kabaretonu) jawić się ma nam więc jako pogromca artystycznej swobody, kajdanki Wielkiego Wodza i jednocześnie osobnik drżący ze strachu przed swoim mocodawcą („podszyta strachem”!). Osobiście odbieram go raczej jako człowieka, który dobrze wie na co się pisze, a swoją robotę wykonuje bez entuzjazmu, aczkolwiek zgodnie z oczekiwaniem pracodawcy.

Wracając jednak do meritum – czyli skrzywdzonych kabaretów. Wątpliwości ogarnęły mnie, gdy zacząłem się zastanawiać, czy kabareciarz może się obrazić, w dodatku obrazić na rzeczywistość. W końcu on z ośmieszania tej obrażającej go rzeczywistości żyje. Tkwiłem w swych wątpliwościach do czasu, gdy na jednym z blogów przeczytałem jak to Marcin Daniec na benefisie Jana Pietrzaka, który zgromadził całą serwatkę towarzyską IV RP wyciął organizatorom numer i ponaigrywał się z wydętej do granic wytrzymałości dumy założycieli nieistniejącego państwa. Pietrzak podobnież zbladł jak ściana, a publiczność zamarła w przerażeniu. Brakowało tylko funkcjonariusza w czarnym prochowcu i z kajdankami, ale i tak było wystarczająco zabawnie.

I tak sobie myślę, o tych najlepszych polskich kabaretach, czy nie jest to kompromitacja na miarę dorobku Marcina Wolskiego, nie mówienie niczego i odmawianie uczestnictwa w spektaklu tylko dlatego, że czegoś tam się zakazuje. Prawdziwa sztuka kabaretowa, czego dowodem jest niesłabnący urok kabaretów działających w PRL, to powiedzieć coś czego nie wolno, pomimo tego, że nie wolno, w taki sposób, aby nikt nie mógł się przyczepić. Co więcej myślę, że zjawienie się na Kabaretonie i odegranie skeczu, dzięki któremu złamał by się Ziobro, a Gosiewskiemu pociąg by stanął, to byłaby dopiero sztuka, o której opowiadałbym moim wnukom, żyjącym w (jak podejrzewam) VII czy VIII Rzeczpospolitej. A tak mamy milczące „najlepsze” polskie kabarety i zadowolonego Wolskiego, któremu wszystko udało się tak, jak tego oczekiwał.

A może to jest właśnie ta osławiona autocenzura kabareciarzy.

* wyraźnie i niedwuznacznie podlizuję się żonie